I po koncercie. Powiem krótko: coś niesamowitego. Nie wiem jak można tak perfecyjnie robić to, co robi ten, tak mało znany w Polsce wirtuoz gitary.
Dobór utworów był perfekcyjny, było wszystkiego po trochu. Udało się zobaczyć Scarified przy którym zaliczyłem opad członków, były też niesamowite Technical difficulties, trochę super improwizowanego Hendrixa, był Down to Mexico. Sporo z nowej (jak dla mnie świetnej) płyty Silence followed by deafeninig roar, którą Paul promuje podczas tej trasy. Świetnie też wyglądają duele z żoną, Emi, która wyraźnie idzie w stronę stylu gitarowego grania klawiszowego Jordana Rudessa (mam nadzieję, że nie ma zamiaru brody sobie zapuścić ;))
Paul był przeziębiony, ale dzięki temu udało mu się fajnym murzyńskim głosem pośpiewać blusa.
A teraz gorsza część tego wpisu (dzieci nie czytają).
Szlag mnie trafia. Na koncert w tej pieprzonej prowincjonalnej, zapyziałej stolicy, przyszło może 60 osób. Jasna cholera, w Krakowie niewielkim wysiłkiem w kilka osób zaprosilibyśmy na TAKI koncert więcej osób. Gratuluje organizatorom! O koncercie było wiadomo od bardzo dawna. Nawet we wtorek powinno tam być pełno ludzi! Swoją drogą, nie wiem jak on daje radę: http://www.paulgilbert.com/Tour2008.html…
Dzisiaj w kongresowej jest Doda, pewnie będzie tłum. Zafajdany wieśniacki konglomerat pieprzonych zarobasów, kurwa mać!
„Dzisiaj w kongresowej jest Doda, pewnie będzie tłum. Zafajdany wieśniacki konglomerat pieprzonych zarobasów, kurwa mać!”
Cudowna sekwencja słowna 😀 Serio, urzekła mnie (i nie robię sobie żartów).
wiem, że to „inna liga” ale u mnie byli w sobotę Fun Lovin’ Criminals. Impreza kompletnie za darmo. Kurde, większość buractwa przyszła się nachlać na plaży, dla samego koncertu przyszło tak naprawdę niewiele osób (nie wliczam w to typowych „gapiów” co to nie mieli co z weekendem zrobić, a dobrze się pochwalić znajomym, że się poszło na koncert). To właśnie Ci „obserwatorzy” często zachowywali się jak chamy. Scena – stoi facet, na oko 185-190 cm wzrostu, a za nim dziewczyna około metr siedemdziesiąt. Prosi bardzo grzecznie kolesia żeby się odrobinę przesunął, po czym słyszy coś w rodzaju „nie przesunę się bo nie, pierwszy tu byłem i gówno Pani do tego”. No toż to ręce opadają ==
Pozdrawiam serdecznie!
Niestety ogólne spostrzeżenia co do poziomu imprez artystycznych i zainteresowań „w narodzie” nie są zbyt optymistyczne… ale co zrobić. Ja zauważyłem jedno: w Polsce robiło się mnóstwo ciekawych rzeczy jak porządku pilnował czerwony brat, a plecy i dupa bolała od gumowej pałki i kopniaków organów władzy. Przyszło nowe i już nie trzeba, fajnie jest legnąć z piwem przed „podryguj i tańcz bo ktoś inny ma talent” na dowolnym kanale tv. Nic nie trzeba robić i jest tak fajnie. A rano trzeba wstać i iść do pracy w jednej z wielu firm z decydującym obcym kapitałem, gdzie też nie ma specjalnie nawet potrzeby błyszczeć, wystarczy wkręcać swoje śrubki.
Co do zabawowych kryminalistów, chyba tylko kawałek „Barry White” sobie przypominam z uśmiechem 😉
Jeśli chodziło Ci o piosenkę ze słowami „Barry White saved my life…” w refrenie to piosenka nazywa się „love Unlimited” 😉 Ale mniejsza o większość. Pozdrawiam bardzo gorąco i gratuluje rozkosznego następcy rodu 😀 Śliczny maluch ^^
Dzięki. Następca ślicznie ostatnio spać nie daje :>, ale wierzymy że mu przejdzie.
trzymam kciuki 🙂
Pingback: Paul Gilbert do mnie napisał… « Blog Greblusa