Proza życia…

Mam ochotę na blusa i flaszkę w samotności. Niestety w najbliższych dniach niewykonalne. Czemu blusa? Bo oglądanie siebie za lat czterdzieści kilka przygnębia, bo pracuje w nienormalnej firmie, w nienormalnym kraju i niby zarabiam nienajgorzej, a brakuje do pierwszego. Bo moja mama miała ciężki zawał i nic nie mogę zrobić, tylko się do niej ciepło uśmiechać i wierzyć, że będzie dobrze… Kurwa mać. To nie fair. Tym razem to chyba ja potrzebuje wsparcia, bo czuję pustkę i niemoc.

Cuda naprawdę się zdarzają.

Jest to nawiązanie do wpisu sprzed lat: http://blog.greblus.net/2007/03/09/cuda-sie-zdarzaja/

Ostatnimi czasy ostrość widzenia w jedynym oku mojej mamy spadła o połowę. Różnica była taka, że na 42″ tv nie widziała napisów informacyjnych…

W Krakowskiej Intermedice okuliści stwierdzili bardzo poważną makulopatię cukrzycową, liczne wybroczyny, wysięki, które zagrażały siatkówce. Za namową jednej z Pań dr. poszliśmy na laseroterapię zmienionych naczyń. Na początku Pan doktor był miły i chętny do wykonywania zabiegów (jeden ok 200-250zł), po pierwszym zabiegu jednak zwątpił, zbladł i stwierdził, że zamiast zapowiadanych 5-6 zabiegów, zrobiłby może jeszcze jeden.  Pojechaliśmy z mamą do Tychów, od pierwszego laserowania minęły ok 3 tygodnie. Podczas badania dr. Szendzielorz stwierdził, że jest ok. Ostrość widzenia mimo wcześniejszych sceptycznych rokowań powróciła do przyzwoitego poziomu. Zlecił jeszcze zrobienie tomografii siatkówki OCT i wtedy się zaczęło. Okazało się, że poprzez zmiany w ciele szklistym występuje tzw. efekt pociągania siatkówki, ze względu na fakt że jest to jedyne oko, operacja nie wchodziła w grę. Dr. Szendzielorz zasugerował podanie Avastinu. Nie można było tego jednak zrobić w Polsce, bo lek jest dopuszczony u nas jedynie do leczenia raka jelita grubego. To nic, że z powodzeniem może być i jest stosowany w okulistyce. Lek u nas dopuszczony, Lucentis jest ok. 5 razy droższy, przy podaniu go w tzw. prywatnej placówce. O tym, że sam Avastin w hurtowni kosztuje ok 25zł nie wspomnę. Podanie Avastinu w Ostravie miało nas kosztować ok. 750zł, więc ok. Mama wybrała się na wycieczkę do Czech. Po wielokrotnych badaniach lekarze w Ostravie odmówili podania Avastinu, twierdząc, że to nic nie da… Było to dla mnie niezrozumiałe aż do wczoraj. Dr. Szendzielorz porównując OCT sprzed miesiąca i to zrobione w Czechach, stwierdził, że problem się sam rozwiązał. Doszło do oddzielenia w tylnej części ciała szklistego i efektu pociągania nie ma. Jest ok. Ostrość widzenia 5/5. Organizm sam dał sobie radę z problemem…

Muszę przyznać, że odetchnąłem z ulgą.

Na zakończenie dodam jeszcze podziękowania za pomoc mojej skromnej osobie. Wczoraj przed wyjazdem pogryzł mnie pies sąsiada. Pogłaskałem go i gdy już cofałem rękę rzucił się na nią z zębiskami. Biedny psi agresor – przygarnięty po 4 latach w schronisku musiał totalnie ześwirować. Efekt był tego taki, że pokrwawiłem pół korytarza. Zabandażowałem rękę i pojechaliśmy, choć biegi to ciężko było mi wrzucać, zwłaszcza w drodze powrotnej. Ale do czego zmierzam – dr. Szendzielorz jest prawdziwym lekarzem. Chciał się ze mną kulturalnie pożegnać jak wychodziliśmy z gabinetu (ok. 22.30). Podałem mu rękę dość niechętnie, a on zapytał co mi się stało. Jak tylko odpowiedziałem sprawdził mi temp. czoła i ku zdziwieniu lekarki która mu asystuje, nakazał wypisanie antybiotyku. Antybiotyk zjadłem jeszcze tej samej nocy i pewnie dzięki temu jakoś dziś funkcjonuje. Co mogę powiedzieć, genialny okulista, a przy tym lekarz, który pomaga w różnych okolicznościach :>. Szkoda, że ich tak mało.

Dość tego pisania, czas posmarować moją wielką prawicę Altacetem.

Cuda się zdarzają.

Choć jestem sceptykiem skłaniam się ku małym cudzie, za sprawą pewnego niesamowitego człowieka, ale o tym za chwilę. Najpierw chciałem nielicznych czytaczy uspokoić – ten wpis jest wyjątkiem – po prostu muszę o tym napisać i tylko dlatego dodaje kategorię „prywatne”.

Teraz od początku. Ostatnie kilka miesięcy upłynęło pod znakiem obserwowania jak moja mama traci wzrok. W jednym oku straciła wzrok dawno temu (jaskra), a teraz, całkiem niedawno, bo w październiku 2006 jakiejś młodej okulistce wymskło się przez przypadek, że mama ma jaskrę i zaćmę w drugim oku. Ciekawostką jest, że mama leczyła się kilkanaście lat w 5 WSK w Krakowie, uważanym za dość przyzwoity szpital. Po co to piszę? Bo jest to karygodne zaniechanie i myślę, że nie tylko w mojej ocenie. Wystarczyło przecież powiedzieć krótko – idźcie sobie prywatnie, bo to poważna sprawa, a w ramach NFZ będzie się to ciągło latami.

Człowiek widzący na jedno oko jest „przetrzymywany” na lekach z nadzieją, że może wkrótce umrze i problem sam się rozwiąże? Napisałbym coś brzydkiego, ale postaram się jednak to przemilczeć.

Wracając do głównej historii, potem miła i kompetentna pani dr. z przychodni w tzw. ośrodku zdrowia wystawiła mamie skierowanie do szpitala i można było chociaż spróbować coś zrobić.

Żeby nie przedłużać, nikt w Krakowie nie chciał się podjąć operacji, na szczęście jedna pani doktor (kiedyś ze szpitala w Witkowicach) zarekomendowała mi lekarza, o którym wtedy jeszcze nic nie wiedziałem. Potem były badania, niewyjaśniona (dramatyczna) dalsza utrata wzroku po zabiegu irydotomii przeprowadzonej przeż tą panią doktor, wizyty w krakowskiej Intermedice (to jedna z klinik, w których rekomendowany pan doktor operuje prywatnie). Oczywiście plan był taki, żeby zrobić operację prywatnie – termin w ramach NFZ luty marzec 2008). Co się okazało – pan doktor Jacek Szendzielorz – bo tak się nazywa ten niesamowity człowiek, zbadał mamę i zarezerwował miejsce na oddziale Szpitala Wojewódzkiego w Tychach, z terminem wykonania zabiegu ok. miesiąca.

Ktoś mógłby pomyśleć, że tu zaczyna się szara strefa polskiego lecznictwa, otóż niespodzianka – mimo tego, że przecież mając do czynienia z laikiem, dr. mógł zrobić operację odpłatnie, stwierdził, że ryzyko jest zbyt duże i stąd propozycja wykonania operacji (dwóch jak się okazało) w Tychach:

http://www.szpitaltychy.pl/strona/kod/od…

Co więcej, za moje pytanie na temat „odpłatności” dostałem niemalże po głowie.

W ten poniedziałek zawiozłem mamę do szpitala, gdzie razem z bratem porozmawialiśmy z panem Szendzielorzem i muszę przyznać, że rozmowa była zaskakująca, parafrazując:

– a jak w kwestii tzw. „dodatkowych gratyfikacji”
– nawet niech panowie nie próbują, my tu staramy się ocalić wzrok mamie, a nie zarobić jakieś pieniądze. Pieniądze zarabiam w prywatnych klinikach, w których operuje.
– niech Pan nie ma nam za złe, ten termin, przyjęcie, to wszystko wygląda jak z bajki
– sprawa jest prosta – przypadek szczególny, za dwa trzy miesiące nie byłoby być może co operować

Szczęka mi opadła.

Operacja była we środę, lekarz mimo sześciu innych operacji, które miał jeszcze do zrobienia podszedł i powiedział, że wszystko poszło świetnie (jak ten człowiek ma na to wszystko siłę), a podczas operacji był bardzo miły, mama sie zakochała ;).

Wczoraj, po zdjęciu opatrunku, zaczęła widzieć. Już teraz widzi znacznie lepiej (o wieeeele lepiej), nie muszę chyba mówić jak wielki kamień spadł mi z serca i jak bardzo jestem wdzięczny, a piszę to w zasadzie z kilku powodów.

Po pierwsze, zacząłem się zastanawiać jak bardzo „czarne owce” braci lekarskiej psują jej wizerunek i ile ich tak na prawdę jest. Czy dr. Szendzielorz jest aż takim wyjątkiem, czy proporcje są jednak odwrotne? Ci źli są wyjątkowo skuteczni w kreowaniu wizerunku?

Zastanawia mnie jeszcze coś innego – jako że jestem od bardzo dawna zdeklarowanym korwinistą-mikkistą, wolałbym żeby te wszystkie usługi były odpłatne i w pełni regulowane w ramach wolnego rynku usług.
Jednak nie mogę zrozumieć jak to jest. Wygląda na to, że się da, pracować z powołania, lecząc ludzi bezinteresownie, a jednocześnie prowadzić prywatną praktykę i funkcjonować jak należy. Może rozwiązaniem byłaby częściowa odpłatność usług medycznych. W ramach placówek tzw. państwowych pozwoliłoby to w dużym stopniu rozwiązać problem braku środków finansowych. Tylko tak na prawdę już tak jest – poziom opieki medycznej w ramach ubezpieczenia jest bardzo niski (nie ma co ukrywać) i tak mnóstwo ludzi leczy sie prywatnie. Na pewno formalne (ustawowe) określenie tego faktu byłoby mniej hipokrytyczne niż sytuacja obecna i może przyspieszyłoby zmiany, które i tak muszą nastąpić?

Na zakończenie tego przydługiego wpisu, konkluzja jest jedna: są na tym świecie ludzie niesamowici, chcący za wszelką cenę pomóc drugiemu człowiekowi. Byłem, widziałem i uwierzyłem. Dzięki nim, przynajmniej odrobinę można zmienić zdanie na temat środowiska lekarzy.

A Pana Szendzielorza będę reklamował, polecał i wychwalał każdemu, kto tylko będzie potrzebował pomocy okulistycznej – niesamowity człowiek i niesamowity lekarz (ja w każdym razie nikogo takiego dotąd nie spotkałem).

Aktualizacja: wkrótce napiszę do tej historii kontynuację. Niestety przez zaniechanie służby zdrowia i zwyczajną głupotę i niewiedzę lekarza okulisty zajmującego się moją mamą, po trzech latach znów musimy walczyć o to szczątkowe widzenie w jedynym oku… Była już nawet wycieczka do Ostravy, celem podania Avastinu. 8 czerwca 2010 kolejna wizyta w Tychach u dr. Szendzielorza. Oby coś konstruktywnego wymyślił.