No i przyszła wreszcie do nas. Trochę na siłę, ale wierzę w to, że pani doktor wiedziała co robi przyspieszając poród. Ania ma 54cm, 3200 gram i jest bardzo podobna do Kubusia 😉
W porównaniu do Kubula, jest jednak znacznie mniej posiniaczona (choć jedno oczko też ma podzelowane ;)) i straszny z niej głodomorek.
Co do samego porodu. Cóż, z perspektywy faceta stojącego z boku było dość trudno. Obserwowanie jak cierpi ktoś kogo kochasz, bez możliwości zrobienia czegokolwiek… chyba nie chcę już więcej. I tym razem położne i nasza pani doktor, były na miejscu i zrobiły swoje. I tym razem Kasia nie dostała znieczulenia, a po oksytocynie różowo nie było. Na szczęście wszystko to ma swój cel i przynajmniej w ten sposób można to sobie tłumaczyć.
Porodówka po remoncie, niby fajnie, ładnie i kolorowo, ale jakoś ten cały sprzęt wydaje się mało praktyczny. Np. nowe łóżko porodowe – chyba nawet poświęcone przez biskupa Dziwisza – niby ładne, niby automatyczne, ale jak przyszło do rodzenia, to wszystko ciekło na podłogę, a podczas właściwego porodu położna musiała posiłkować się dużym workiem foliowym rozerwanym w pół (żeby sprzątania podłogi było mniej). Porażka…
Mam nadzieję, że w czwartek Kasia i Ania wrócą do domu. Ciekawy jestem jak zareaguje Kubuś?