Dziś rano jadąc do pracy słuchałem rozmowy z P. Elżbietą Radziszewską, pełnomocnikiem rządu ds równego traktowania, która za oczywistą oczywistość trafiła na pierwsze strony gazet. Mowa tu o jej stwierdzeniu, że szkoła lub instytucja wyznaniowa może zwolnić nauczyciela homosia, który się zdekonspirował w atmosferze miłości.
Trafiłem potem na wpis na blogu pewnego złośliwego staruszka i kusiło mi, żeby napisać komentarz, ale sobie odpuściłem, tak jak ostatnio odpuszczam w kwestii krzyża, katastrofy smoleńskiej, rządów PO, prezydenta, którego jakoś ciężko mi traktować z należytym szacunkiem, etc, etc… Cholera, martwiące to, ale się poddaje. Swoje poglądy w obliczu wszechobecnego, postępującego liberalnego zidiocenia, często pozostawiam samemu sobie. Ciekawe ilu ludzi ma tak samo?
Cała ta dyskusja wokół Pani Radziszewskiej jest mocno bez sensu. Tusk od razu powinien był powołać na to stanowisko kogoś innego, najlepiej jakiegoś skrajnego lewaka albo zadeklarowanego pedała/lesbijkę (na pewno ktoś by się znalazł, w dobie równości i wolności obyczajowej). Może wtedy znalazłoby się w mediach miejsce na merytoryczną dyskusję o zadłużeniu Państwa, kreatywnej księgowości zielonej wyspy, podwyżce VAT i innych niewygodnych kwestiach.
Przepraszam, zapomniałem, że o to przecież chodzi – generowanie tematów zastępczych jest receptą na utrzymanie się przy władzy.
Wracając do tematu, prawda jest taka, że pracodawca (bez znaczenia czy jest nim szkoła wyznaniowa, czy pracownia spawalnictwa artystycznego) i tak zwolni zadeklarowanego pedała, czy lesbijkę, jeśli będą mu oni przeszkadzać. I nie potrzeba do tego specjalnych uregulowań przezornej legislatywy.
Załóżmy, że jako nawrócony ex-ateista wyślę swojego syna do prywatnej szkoły „wyznaniowej” licząc na to, że uniknie liberalnej formy współczesnego kształcenia. Czy w imię równości muszę akceptować fakt, że pan od polskiego jest zadeklarowanym gejem walczącym o prawo do afiszowania się ze swoim wrażliwym odbytem? Otóż wg niektórych, tak. Muszę akceptować. Wk. mnie to, bo nie lubię jak się mnie do czegoś zmusza. Tym bardziej jak zmusza mnie mniejszość, której nie akceptuję.